Podobno fotografowanie innych fotografów to największe wyzwanie. Podobno, ale po sesji Nati i Alexem stwierdzam, że to czysta przyjemność. Bardzo się cieszę, że mogłem się z nimi poznać, ponieważ jest to para, dla której fotografia jest czymś więcej niż tylko pasją czy zawodem. Dobrze więc dać się zarazić takim pozytywnym nastawieniem. Zdjęcia Nati i Alexa śledzę w Internecie już od jakiegoś czasu.
Fotografie, którymi chciałbym się z Wami podzielić zrobiliśmy na początku grudnia w moim ukochanym Krakowie, do którego wybraliśmy się całą naszą rodziną (tak, małe bąble, czyli Zuzia i Hania) też dzielnie przebyły drogę z Mazur, przy dźwiękach ścieżki dźwiękowej z filmu o przygodach Pana Kleksa w Kosmosie, ale to już może inna historia…
Moja teoria odnośnie tego, że ludzie najbardziej śmieją się z własnych rzeczy nadal się sprawdza. Wystarczy dać fotografowanym osobom powód do spontanicznej radości i takie zdjęcia robią się same. Fotograf nie musi być jakiś bardzo dowcipny żeby mieć śmiejących się ludzi na zdjęciach. Ja zresztą nie należę do ludzi, którzy mają specjalny talent w rozweselaniu. Owszem, lubię wesołą atmosferę, ale sesja to czas, w którym tę wesołość uwalnia uczucie tych dwojga, których fotografuję. Tu może czas postawić kropkę bo widzę, że opis zbytnio się komplikuje. 🙂
Dłonie. Temat rzeka. Zresztą nie tylko ja mam do nich słabość. Ostatnio czytałem kilka wpisów facebookowych innych fotografów o tym jakie to ważne rzeczy robimy dłońmi w swoim życiu. Taka prawda. Właściwie to wszystko się od nich zaczyna, ściskamy dłoń ukochanej osoby by przekazać jej nasze uczucie. Długo by pisać. To pewnie dlatego gdy pojawia się w związku dziecko, rodzice z czułością gładzą mikro dłonie i całują je bez opamiętania. Ludzkość ma na ich punkcie bzika.
Wracając jednak do sedna sprawy, czyli sesji. Na początku naszego spotkania nic nie zapowiadało słonecznej pogody, zresztą nie nastawiałem się tego dnia na słońce. W grudniu to towar deficytowy. Kraków otulony przez chmurę też nadaje się na zdjęcia, więc jakoś niespecjalnie się martwiłem z powodu takiej pogody, widocznie nie zawsze można mieć to czego się pragnie (czyli super słońca), ważniejsze od pogody (uwaga: banał) są dobre nastroje fotografowanych par.
Po drodze zauważyłem nieśmiałe promyki słońca przedzierające się przez grubą warstwę chmur. Poczułem, że coś się święci. Niektórzy ekscytują się sklejaniem modeli, ja się ekscytuję światłem, to jest taka dolegliwość, której nawet nie próbuję zwalczyć, po prostu tak jest i już.
Gdy tak już zapatrzyliśmy się na piękne widoki i piękną parę, słońce odpaliło fajerwerki. Chyba nie muszę zbyt dużo opowiadać jak bardzo lubię tego typu niespodzianki na sesjach, szczególnie tych w zimie. O tej porze roku światło (jeśli jest) to jest po prostu fantastyczne, zachód słońca o 14 z minutami. To lubię 🙂
Zdjęcie poniżej lubię najbardziej z całej naszej sesji. Jest w nim taka radość, którą najbardziej lubię oglądać na zdjęciach.